Niebiosa, pomóżcie mi. Jeżeli tego nie
zrobicie, posunę się do niewybaczalnego czynu, który będzie grzechem
śmiertelnym i zabiję tego chłopaka w spodenkach w pieski. Po tym go jeszcze
zakopię, a gdy to zrobię, wykopię jego ciało i jeszcze raz ukatrupię, aby mieć
pewność, że już nie wstanie. Uświadomiłam sobie, że
to ja jestem chora, nie Odd. Zerknęłam na niego i zapłakałam nad jego wyglądem
– przyglądał mi się ze strachem w oczach. Gdzieniegdzie sos skapywał mu po
brodzie wprost na podłogę. O nie, ja na pewno sprzątać tego nie będę,
pomyślałam, jednak po chwili ujrzałam szybko biegnącego Kiwiego, który zajął
się problemem. Kochany piesek, taki pomocny, czego nie można powiedzieć o tym
idiocie - moim przyjacielu, który zastygł z widelcem przy buzi.
- Wyglądasz, jakbyś
zobaczył ducha – zadrwiłam – Chociaż nie, gdybyś go zobaczył, już by cię tu nie
było.
Della Robbia dokończył
szybko spaghetti, wytarł się i nadal siedząc, patrzył na mnie bacznie, zupełnie
tak, jakby spodziewał się wyciąganego noża z mojej kieszeni. On słyszał.
- Myślałam na głos,
prawda? Słyszałeś wszystko? – zapytałam, a gdy się nie odezwał, dodałam: –
Jasne, że słyszałeś. Nawet tarantul w Lyoko tak się nie boisz!
Odd, odzyskawszy animusz,
wstał i z założonymi rękami na piersi podszedł do mnie i powiedział:
- Ja chyba śnię! Proszę,
jeśli tak, obudźcie mnie, bo Aelita właśnie zażartowała! Świat się kończy! –
wykrzyknął.
- Odd się mnie boi, Odd
się mnie boi – zanuciłam i o włos
uniknęłam lecącej poduszki, która uderzyła o drzwi, a za którymi w ostatniej
chwili umknęłam.
Wychyliłam głowę i
przyjrzałam się ostatni raz chłopakowi stojącemu na środku pokoju.
Przeczuwałam, że jeśli się odezwę jeszcze raz, tym razem poduszka Ulricha
będzie chciała mnie zabić, więc nie mogąc nie skomplementować jego cudownej
piżamy, krzyknęłam:
- Przy okazji, świetne
spodenki, Odd! Bardzo dojrzały wzór, mój ty mały szczeniaczku. – Zamknęłam
drzwi, bo tak, jak się spodziewałam, własność Sterna uderzyła z łoskotem o nie.
Zaśmiałam się głośno i,
podczas schodzenia na dół do przyjaciół, pomyślałam, że mimo tego, że Odd
potrafi mnie tak bardzo zdenerwować, potyczek słownych z nim nie zamieniłabym
na nic innego.
Kilka minut później siedziałam już na
ławce obok stołówki z przyjaciółmi. To znaczy, jeśli chodzi o nich, to
oczywiście Della Robbi jeszcze nie było. Przecież dziesięć minut to za mało, by
wziąć prysznic. Zapomniałam jednak dodać, że ułożenie jego misternej fryzury
zajmuje trzy razy więcej czasu, więc sobie trochę poczekamy.
- Przysięgam, Odd wybiera
się dłużej niż Sissi! – Yumi wyrzuciła ręce do góry. – To jest dopiero wyczyn,
przecież do tej pory nikt nie pobił jej rekordu!
Zachichotaliśmy.
- W sumie to sądzę jednak,
że jest ktoś, kto pobił go dawno. - Zerknęłam na dwie dziewczyny znajdujące się
nieopodal – Niektórzy muszą wstawać kilka godzin wcześniej, aby Ulrich zwrócił
na nie uwagę.
Chłopak odchrząknął,
pochylając lekko głowę. W celu zamaskowania zaróżowionych policzków, jak
uważałam. To było dość słodkie, zarumieniony Ulrich to nie był częsty widok.
- Tamiya i Milly są…
zabawne. – Odwrócił wzrok, kiedy na niego spojrzały. Naprawdę, jeśli chcą z nim
pogadać, mogłyby po prostu podejść. Z drugiej strony było to dość urocze, kiedy
robiły się całe czerwone, gdy Ulrich pojawiał się na horyzoncie. Widząc jednak
spojrzenie Yumi, nie powiedziałam tego na głos. O nie, moje panie, Sterna nie
starczy dla was dwóch, a co dopiero trzech.
***
Przed szkołą był park, do którego często
przychodzili uczniowie. Miejsce to było ładne, szczególnie jesienią czy zimą. Trzecią
porą roku liście z ledwością utrzymywały się na gałęziach drzew, cała
pobarwione jej kolorami. Gdy w końcu nadszedł ich czas, zwodniczy wiatr porywał
je do energicznego tańca, aby następnie porzucić je i zostawić niczyimi na
krętych ścieżkach ogrodu. Wysokich drzew było wiele. Podczas posiadania drugiej
części siebie zasłaniały park niczym obrońcy, nie chcąc, aby cokolwiek
przedostało się przez gęstą sieć. Znajdujące się w nim osoby czy też zwierzęta
były prawie niewidoczne. Zimą natomiast było biało niczym w samym środku
królestwa pani śniegu. Leżący puch tworzył dywan, przez który nie można było
dostrzec ścieżek, którymi zwykle chadzali ludzie. Jedynie gdzieniegdzie
pojawiały się ślady stóp, choć w sporych odległościach od siebie. Każdy tworzył
swoją własną drogę, nie mając wzoru, za którym mogli podążać. Gałęzi pozbawiono
liści, w zamian pędy pokryte były szatą śnieżną, a całość tworzyła rozmaite
wzory. Było cicho. Zwierząt nie było, a ptaki nie śpiewały. Słychać było
jedynie szum wiatru, który teraz z łatwością przedzierał się przez nagie
drzewa. Zmieniwszy partnerkę, wprawiał w ruch śnieg, podnosząc go i wirując z
nim w zimowym tańcu.
Park był doskonale widoczny z okna klasy
matematycznej. Było lato, a więc nie widziałam, co działo się w środku. Miejsce
to skrywało wiele tajemnic, których nie poznałam. Zastanawiałam się, czy
ktokolwiek przemierzył go wzdłuż i wszerz, był tak ogromny. Mianem ‘’parku’’
nazwaliśmy jego początkową część, dalej był las. Rzadko kto do niego wchodził,
a nawet krążyły rozmaite opowieści o tym mrocznym i ogarniętym ciemnością
miejscu. Mówi się, że czasem słychać krzyki, choć oczywiście każdy boi się, by
je sprawdzić. Byłam pewna, że wymyślił je ktoś taki jak ja, to znaczy nudzący
się na lekcji matematyki, próbując zająć się czymś innym niż przyswajaniem
informacji. Ostatni raz zerknęłam na las, mając nadzieję, że kiedyś dowiem się,
co skrywa.
Odwróciwszy głowę, poczęłam przyglądać
się otoczeniu. Pani Meyer była wysoką, na około dwudziestoletnią kobietą ubraną
zawsze nienagannie, z misternie ułożoną fryzurą. Choć jej wygląd mógł świadczyć
o profesjonalności czy nawet o chłodzie, nie było tak. Może właśnie dlatego, że
była tak młoda, rozumiała problemy i troski uczniów lepiej niż którykolwiek
pracownik szkoły.
- Współrzędne wektora
otrzymujemy, gdy odejmiemy od współrzędnych końca wektora współrzędne początku.
– Pokazała na tablicy, wzdychając cicho, gdy ktoś w klasie szepnął: O czym ta
kobieta do nas mówi? Czasem jej
współczułam, wyobrażając sobie, jak czuje się osoba mówiąca do kogoś intelektem
podobnym do kraba z Lyoko. Elizabeth była tego doskonałym przykładem. Pani
Meyer przedstawiła proces powtórnie na tablicy, dopytując, czy ktoś jeszcze nie
rozumie. Wydawało mi się to dość łatwe, Jeremie także nie wydawał się mieć z
tym kłopotów. Może nie byłoby to dla mnie tak proste, gdybym nie spędziła wielu
lat w grze komputerowej. Miałam naprawdę dużo czasu, a systemy wyposażone były
we wszystko, czego mogłam zapragnąć. Nie zastąpiło to jednak prawdziwego życia,
o czym szybko się przekonałam, a Sissi jako pierwsza dała mi tego brutalną
lekcję. Stąd moja niechęć do niej, choć jeszcze trzy lata temu z wielkim
uśmiechem na twarzy potrafiłabym zaproponować jej przyjaźń do grobowej deski.
Cóż, deska musiałaby poczekać.
Dzień po zapisaniu się do szkoły
chciałam zrobić poranną toaletę. Zauważywszy, że kolejka sięga naprawdę
kolosalnych rozmiarów, jak każdy inny zacisnęłam zęby i stanęłam w rzędzie. Po
bardzo długim czasie z zajmowanej łazienki wyszła Sissi, która, zbierając przy
okazji spojrzenia pełne dezaprobaty, podeszła do mnie i szepnęła, że na górnym
piętrze są wolne łazienki i że nie znajdę tam ani jednej dziewczyny. Jak to
naiwna dziewczynka uwierzyłam w jej szczere intencje i postanowiłam skorzystać
z cennej rady, będącej zarazem nie fair w stosunku do pozostałych dziewczyn, i
udałam się tam. I faktycznie, na korytarzu nikogo nie było, więc słysząc szum
płynącej wody, weszłam pewnie przed odpowiednie drzwi do pomieszczenia. Wolałam
zapaść się pod ziemię niż stać tam nadal, kiedy sobie uświadomiłam, że jestem w
łazience dla chłopaków. Ich spojrzeń nigdy nie zapomniałam, zupełnie tak, jakby
mieli mnie zjeść lub rzucić na pożarcie wilkom. Na szczęście nie zdążyłam
zobaczyć za wiele, bo Odd i Ulrich szybko wyprowadzili mnie stamtąd, patrząc na
mnie dziwnie, a Della Robbia dodatkowo dziwnie uśmiechał się pod nosem. W
zasadzie dość uroczo wyglądał w tych długich, mokrych włosach. Jako
trzynastolatka niezbyt zwracałam na takie szczegóły uwagę, ale to było jednak
coś. Wówczas po raz pierwszy faktycznie
skonfrontowałam się z panną Delmas, która natychmiast przyszła zobaczyć
przedstawienie. Chłopcy obronili mnie i właśnie wtedy pomyślałam, że naprawdę
cieszę się, że postanowili wyswobodzić mnie z wieży. Potem Odd dał mi kilka
cennych lekcji ripost i zwalczania ognia ogniem, a okazji do ćwiczeń było
wiele. Elizabeth była niczym pawianica w tej dżungli zwaną szkołą. Wszędzie
było jej pełno.
***
Zmierzałam do miejsca odbycia mojego
szlabanu, gdy nagle doznałam dziwnego przeczucia, że coś się stanie. Nie miałam
pojęcia, czy to coś złego, czy dobrego, ale to uczucie targało mną podczas
przechodzenia przez korytarze zapełnione uczniami spieszącymi na obiad.
Wymijałam ich dość zręcznie, choć czułam nadal coś niecodziennego. Trwało to aż
do momentu, gdy stanęłam przed drzwiami biblioteki.