14 marca 2015

Rozdział drugi

       Niebiosa, pomóżcie mi. Jeżeli tego nie zrobicie, posunę się do niewybaczalnego czynu, który będzie grzechem śmiertelnym i zabiję tego chłopaka w spodenkach w pieski. Po tym go jeszcze zakopię, a gdy to zrobię, wykopię jego ciało i jeszcze raz ukatrupię, aby mieć pewność, że już nie wstanie. Uświadomiłam  sobie,  że to ja jestem chora, nie Odd. Zerknęłam na niego i zapłakałam nad jego wyglądem – przyglądał mi się ze strachem w oczach. Gdzieniegdzie sos skapywał mu po brodzie wprost na podłogę. O nie, ja na pewno sprzątać tego nie będę, pomyślałam, jednak po chwili ujrzałam szybko biegnącego Kiwiego, który zajął się problemem. Kochany piesek, taki pomocny, czego nie można powiedzieć o tym idiocie - moim przyjacielu, który zastygł z widelcem przy buzi.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – zadrwiłam – Chociaż nie, gdybyś go zobaczył, już by cię tu nie było.
Della Robbia dokończył szybko spaghetti, wytarł się i nadal siedząc, patrzył na mnie bacznie, zupełnie tak, jakby spodziewał się wyciąganego noża z mojej kieszeni. On słyszał.
- Myślałam na głos, prawda? Słyszałeś wszystko? – zapytałam, a gdy się nie odezwał, dodałam: – Jasne, że słyszałeś. Nawet tarantul w Lyoko tak się nie boisz!
Odd, odzyskawszy animusz, wstał i z założonymi rękami na piersi podszedł do mnie i powiedział:
- Ja chyba śnię! Proszę, jeśli tak, obudźcie mnie, bo Aelita właśnie zażartowała! Świat się kończy! – wykrzyknął.
- Odd się mnie boi, Odd się mnie boi – zanuciłam  i o włos uniknęłam lecącej poduszki, która uderzyła o drzwi, a za którymi w ostatniej chwili umknęłam.
Wychyliłam głowę i przyjrzałam się ostatni raz chłopakowi stojącemu na środku pokoju. Przeczuwałam, że jeśli się odezwę jeszcze raz, tym razem poduszka Ulricha będzie chciała mnie zabić, więc nie mogąc nie skomplementować jego cudownej piżamy, krzyknęłam:
- Przy okazji, świetne spodenki, Odd! Bardzo dojrzały wzór, mój ty mały szczeniaczku. – Zamknęłam drzwi, bo tak, jak się spodziewałam, własność Sterna uderzyła z łoskotem o nie.
Zaśmiałam się głośno i, podczas schodzenia na dół do przyjaciół, pomyślałam, że mimo tego, że Odd potrafi mnie tak bardzo zdenerwować, potyczek słownych z nim nie zamieniłabym na nic innego.
       Kilka minut później siedziałam już na ławce obok stołówki z przyjaciółmi. To znaczy, jeśli chodzi o nich, to oczywiście Della Robbi jeszcze nie było. Przecież dziesięć minut to za mało, by wziąć prysznic. Zapomniałam jednak dodać, że ułożenie jego misternej fryzury zajmuje trzy razy więcej czasu, więc sobie trochę poczekamy.
- Przysięgam, Odd wybiera się dłużej niż Sissi! – Yumi wyrzuciła ręce do góry. – To jest dopiero wyczyn, przecież do tej pory nikt nie pobił jej rekordu!
Zachichotaliśmy.
- W sumie to sądzę jednak, że jest ktoś, kto pobił go dawno. - Zerknęłam na dwie dziewczyny znajdujące się nieopodal – Niektórzy muszą wstawać kilka godzin wcześniej, aby Ulrich zwrócił na nie uwagę.
Chłopak odchrząknął, pochylając lekko głowę. W celu zamaskowania zaróżowionych policzków, jak uważałam. To było dość słodkie, zarumieniony Ulrich to nie był częsty widok.
- Tamiya i Milly są… zabawne. – Odwrócił wzrok, kiedy na niego spojrzały. Naprawdę, jeśli chcą z nim pogadać, mogłyby po prostu podejść. Z drugiej strony było to dość urocze, kiedy robiły się całe czerwone, gdy Ulrich pojawiał się na horyzoncie. Widząc jednak spojrzenie Yumi, nie powiedziałam tego na głos. O nie, moje panie, Sterna nie starczy dla was dwóch, a co dopiero trzech.
        
***


       Przed szkołą był park, do którego często przychodzili uczniowie. Miejsce to było ładne, szczególnie jesienią czy zimą. Trzecią porą roku liście z ledwością utrzymywały się na gałęziach drzew, cała pobarwione jej kolorami. Gdy w końcu nadszedł ich czas, zwodniczy wiatr porywał je do energicznego tańca, aby następnie porzucić je i zostawić niczyimi na krętych ścieżkach ogrodu. Wysokich drzew było wiele. Podczas posiadania drugiej części siebie zasłaniały park niczym obrońcy, nie chcąc, aby cokolwiek przedostało się przez gęstą sieć. Znajdujące się w nim osoby czy też zwierzęta były prawie niewidoczne. Zimą natomiast było biało niczym w samym środku królestwa pani śniegu. Leżący puch tworzył dywan, przez który nie można było dostrzec ścieżek, którymi zwykle chadzali ludzie. Jedynie gdzieniegdzie pojawiały się ślady stóp, choć w sporych odległościach od siebie. Każdy tworzył swoją własną drogę, nie mając wzoru, za którym mogli podążać. Gałęzi pozbawiono liści, w zamian pędy pokryte były szatą śnieżną, a całość tworzyła rozmaite wzory. Było cicho. Zwierząt nie było, a ptaki nie śpiewały. Słychać było jedynie szum wiatru, który teraz z łatwością przedzierał się przez nagie drzewa. Zmieniwszy partnerkę, wprawiał w ruch śnieg, podnosząc go i wirując z nim w zimowym tańcu.
       Park był doskonale widoczny z okna klasy matematycznej. Było lato, a więc nie widziałam, co działo się w środku. Miejsce to skrywało wiele tajemnic, których nie poznałam. Zastanawiałam się, czy ktokolwiek przemierzył go wzdłuż i wszerz, był tak ogromny. Mianem ‘’parku’’ nazwaliśmy jego początkową część, dalej był las. Rzadko kto do niego wchodził, a nawet krążyły rozmaite opowieści o tym mrocznym i ogarniętym ciemnością miejscu. Mówi się, że czasem słychać krzyki, choć oczywiście każdy boi się, by je sprawdzić. Byłam pewna, że wymyślił je ktoś taki jak ja, to znaczy nudzący się na lekcji matematyki, próbując zająć się czymś innym niż przyswajaniem informacji. Ostatni raz zerknęłam na las, mając nadzieję, że kiedyś dowiem się, co skrywa.
       Odwróciwszy głowę, poczęłam przyglądać się otoczeniu. Pani Meyer była wysoką, na około dwudziestoletnią kobietą ubraną zawsze nienagannie, z misternie ułożoną fryzurą. Choć jej wygląd mógł świadczyć o profesjonalności czy nawet o chłodzie, nie było tak. Może właśnie dlatego, że była tak młoda, rozumiała problemy i troski uczniów lepiej niż którykolwiek pracownik szkoły.
- Współrzędne wektora otrzymujemy, gdy odejmiemy od współrzędnych końca wektora współrzędne początku. – Pokazała na tablicy, wzdychając cicho, gdy ktoś w klasie szepnął: O czym ta kobieta do nas mówi?  Czasem jej współczułam, wyobrażając sobie, jak czuje się osoba mówiąca do kogoś intelektem podobnym do kraba z Lyoko. Elizabeth była tego doskonałym przykładem. Pani Meyer przedstawiła proces powtórnie na tablicy, dopytując, czy ktoś jeszcze nie rozumie. Wydawało mi się to dość łatwe, Jeremie także nie wydawał się mieć z tym kłopotów. Może nie byłoby to dla mnie tak proste, gdybym nie spędziła wielu lat w grze komputerowej. Miałam naprawdę dużo czasu, a systemy wyposażone były we wszystko, czego mogłam zapragnąć. Nie zastąpiło to jednak prawdziwego życia, o czym szybko się przekonałam, a Sissi jako pierwsza dała mi tego brutalną lekcję. Stąd moja niechęć do niej, choć jeszcze trzy lata temu z wielkim uśmiechem na twarzy potrafiłabym zaproponować jej przyjaźń do grobowej deski. Cóż, deska musiałaby poczekać.
       Dzień po zapisaniu się do szkoły chciałam zrobić poranną toaletę. Zauważywszy, że kolejka sięga naprawdę kolosalnych rozmiarów, jak każdy inny zacisnęłam zęby i stanęłam w rzędzie. Po bardzo długim czasie z zajmowanej łazienki wyszła Sissi, która, zbierając przy okazji spojrzenia pełne dezaprobaty, podeszła do mnie i szepnęła, że na górnym piętrze są wolne łazienki i że nie znajdę tam ani jednej dziewczyny. Jak to naiwna dziewczynka uwierzyłam w jej szczere intencje i postanowiłam skorzystać z cennej rady, będącej zarazem nie fair w stosunku do pozostałych dziewczyn, i udałam się tam. I faktycznie, na korytarzu nikogo nie było, więc słysząc szum płynącej wody, weszłam pewnie przed odpowiednie drzwi do pomieszczenia. Wolałam zapaść się pod ziemię niż stać tam nadal, kiedy sobie uświadomiłam, że jestem w łazience dla chłopaków. Ich spojrzeń nigdy nie zapomniałam, zupełnie tak, jakby mieli mnie zjeść lub rzucić na pożarcie wilkom. Na szczęście nie zdążyłam zobaczyć za wiele, bo Odd i Ulrich szybko wyprowadzili mnie stamtąd, patrząc na mnie dziwnie, a Della Robbia dodatkowo dziwnie uśmiechał się pod nosem. W zasadzie dość uroczo wyglądał w tych długich, mokrych włosach. Jako trzynastolatka niezbyt zwracałam na takie szczegóły uwagę, ale to było jednak coś. Wówczas po raz pierwszy faktycznie skonfrontowałam się z panną Delmas, która natychmiast przyszła zobaczyć przedstawienie. Chłopcy obronili mnie i właśnie wtedy pomyślałam, że naprawdę cieszę się, że postanowili wyswobodzić mnie z wieży. Potem Odd dał mi kilka cennych lekcji ripost i zwalczania ognia ogniem, a okazji do ćwiczeń było wiele. Elizabeth była niczym pawianica w tej dżungli zwaną szkołą. Wszędzie było jej pełno.

***


       Zmierzałam do miejsca odbycia mojego szlabanu, gdy nagle doznałam dziwnego przeczucia, że coś się stanie. Nie miałam pojęcia, czy to coś złego, czy dobrego, ale to uczucie targało mną podczas przechodzenia przez korytarze zapełnione uczniami spieszącymi na obiad. Wymijałam ich dość zręcznie, choć czułam nadal coś niecodziennego. Trwało to aż do momentu, gdy stanęłam przed drzwiami biblioteki. 

Obserwatorzy