Słońce,
które leniwie chowało się za horyzontem przestało razić ją w oczy momencie, gdy
uprzytomniła sobie, co tak naprawdę się stało. Klęcząc na zimnym, niemal
szorstkim śniegu starała się zrozumieć i przyjąć do wiadomości fakt, że ona nie
wróci. Oni tak po prostu ją zabrali bez żadnego uprzedzenia; i podświadomie
czuła, że jej nie zwrócą. Mimo że była tylko kilkuletnią dziewczynką, jak na
swój wiek dużo rozumiała i wiedziała też, że życie nie rozpieszcza – najpierw
jest dobrze, by później obraz wyidealizowanego świata mógł się rozpaść w
najmniej oczekiwanym momencie, zmuszając przy okazji do zmierzenia się z
krzywdzącą rzeczywistością.
Zapragnęła podzielić swój smutek i swą
rozpacz za osobą, którą kochała i będzie robić to nadal, zatem wzięła garść
śniegu, który niewątpliwie był świadkiem całego zdarzenia, a na którym teraz
siedziała – był jej w tym momencie tak bliski, tak samo jak sosny i wiatr,
który niósł echem między drzewami ostatni krzyk mamy, a także starł
krystaliczną łzę, która zagościła na policzku małej dziewczynki. Podniosła rękę
ze śnieżnym puchem i przyjrzała się kryształkom tak podobnym, jednak różniącym
się w każdym calu, które mieniły się wśród ostatnich promieni słońca. Oglądała
je do momentu, aż stopniały i zimne krople spłynęły po zmarzniętych rączkach
dziewczynki i wtopiły się w świeże warstwy zimowego dywanu. I siedziała by tam
dalej, gdyby nie ciepła dłoń położona na jej ramieniu i głos, który przywrócił
ją do ponurej prawdy.
Już miała się odwrócić, by zobaczyć
właściciela idyllicznego głosu, jednak ten dziwnym trafem zamienił się w znajomy,
niemal ociekający ogromną wiedzą i nieznoszącym sprzeciwu dźwiękiem, a
dodatkowo delikatny dotyk czyjejś ręki zmienił się w niecierpliwe szturchanie.
-
Aelito! Panno Stones, proszę się natychmiast obudzić! – Gdy poruszanie mojej
dłoni stało się już natarczywe do granic możliwości, otworzyłam oczy i
zauważyłam panią Hertz stojącą przy ławce, którą dzielę z Jeremim Belpoisem.
Podniosłam się i jak normalny uczeń usiadłam na krześle, przy okazji
wychwytując kątem oka rozbawione spojrzenia osób z klasy, które przypatrywały
się, czekając zapewne na dalszy rozwój sytuacji.
-
Przepraszam, pani profesor, to więcej się nie powtórzy –
powiedziałam i na potwierdzenie swoich słów spojrzałam na nią przepraszająco,
jednak ta była nieugięta.
- Nie
wiem, co robisz w nocy, jednak nie pozwolę spać na moich lekcjach, więc może
dwie godziny szlabanu przypomną ci, jak ważna jest chemia? – Usłyszałam ciche
chichoty kolegów i koleżanek, ale oprócz nich udało mi się zobaczyć badawczy
wzrok moich przyjaciół. Westchnęłam cicho i pokiwałam głową na znak, że
zrozumiałam i zgadzam się na tę katorgę w postaci odsiadywania kary w
bibliotece wraz z innymi osobami, które spędzają tam czas dobrowolnie.
Widząc, że nauczycielka odeszła do
tablicy, by kontynuować rozwiązywanie jakiegoś zadania, co niewątpliwie jej
przerwałam, rozluźniłam się i odwróciłam się w stronę kolegi, który intensywnie
coś zapisywał i odezwałam się:
-
Jeremy, słuchaj, czy mogłabym pożyczyć twój zeszyt? – zapytałam szeptem, trącając w ramię chłopaka. Ten podsunął mi go pod
nos, a ja wzięłam do ręki długopis i zaczęłam przepisywać.
- Aelita, wszystko z tobą w porządku? To już czwarty raz w tym tygodniu, a jest
środa. – Popatrzył na mnie niepokojąco. Belpois był pierwszym
moim przyjacielem odkąd znalazłam się na Ziemi, a także pierwszym człowiekiem,
którego spotkałam, co prawda pierwszy raz na ekranie w wieży przejścia, ale
zawsze coś. On wraz z trójką naszych przyjaciół uwolnili mnie po tym, jak wraz
z ojcem uciekliśmy do Lyoko, czyli wirtualnego świata, przed tajnymi agentami,
którzy napadli na nasz dom. Bardzo dużo mu zawdzięczam, jak i Yumi, Urlichowi i
Oddowi.
- Tak,
nie martw się. Po prostu źle w nocy spałam. – Czy kłamałam? Po części. Nie
lubiłam tego robić, ale wiem, że gdybym tego nie zrobiła, Jeremie zacząłby się
jeszcze bardziej denerwować, a tego nie chciałam. Nocą wizje zdają się
pogłębiać, dlatego rzadko udaje mi się spokojnie usunąć, bez żadnych problemów.
Zaczęło się to w tym miesiącu, dlatego zastanawiającym jest, dlaczego widzę w
swoich myślach śnieg, kiedy na dworze szaleje zamieć. Do tej pory rzadko miewałam
jakieś mrzonki w roli głównej z mamą, dlatego to doprawdy dziwne. Jestem
ciekawa, czy aby te wydarzenia miały kiedyś miejsce w przeszłości. Nie jestem
tego pewna, bo w tamtym okresie mogłam mieć cztery, może trzy latka. Równie
dobrze mogą być to obrazy podsyłane przez Xanę – wieloczynnikowy program, nad
którym mój ojciec kiedyś pracował. Wymknął się spod kontroli i sprawia nam
wiele kłopotów. Niemniej jednak, mam zamiar się tego dowiedzieć i zrobię to.
-
Skoro tak mówisz – westchnął cicho chłopak, któremu podsunęłam zeszyt, gdy
skończyłam pisanie.
-
Naprawdę, nie ma powodu do zmartwień. – Uśmiechnęłam się lekko i kontynuowałam –
Jak ci idzie program materializacji Williama? Klon zaczyna coraz bardziej
świrować, a Sissi zaczyna węszyć.
- No
właśnie, a jeżeli o to chodzi…
- Nie
dość, że śpisz na moich lekcjach, to jeszcze rozmawiasz i dekoncentrujesz
mojego najlepszego ucznia?! Szczyt wszystkiego! Czterogodzinny szlaban i właściwej
długości wypracowanie na temat soli. Na jutro – podkreśliła ostatnie słowo i
zapisała coś w notatniku. – A ty, Jeremie… Nie poznaję cię. Taki dobry uczeń,
idealne wyniki, kiedyś stuprocentowa frekwencja, co się stało? Co się dzieje z
tymi dzieciakami? – Złapała się za głowę i usiadła na krześle w momencie, gdy
zadzwonił dzwonek na przerwę obiadową. Belpois zostawił to bez komentarza i
ramię w ramię wyszliśmy z klasy, by udać się do stołówki. Znajdowała się ona w
innym budynku z kilku dostępnych na terenie Zespołu Szkół Kadic, do którego
chodziliśmy. Był tu także akademik, gdzie mieszkaliśmy.
W jadalni zajęliśmy miejsce przy
stoliku, który był pusty. Po chwili dołączyli do nas Ulrich Stern i Yumi
Ishiyama, dwójka naszych przyjaciół. Dziewczyna była starsza o rok, dlatego nie
chodziłyśmy razem do klasy, mimo to i tak się świetnie dogadywałyśmy. Jednym z
powodów było na pewno to, że jako jedyne byłyśmy płcią piękną w naszej grupie.
Śmiało mogłam powiedzieć, że była moją najlepszą przyjaciółką.
-
Cześć wam. Jak minęła chemia z naszą ukochaną nauczycielką? – zapytała Yumi, siadając
koło Ulricha.
-
Zakończyła się wypracowaniem i czterema godzinami szlabanu. – odpowiedziałam zgodnie z prawdą na zadane przez dziewczynę pytanie. Na
szczęście będę miała dużo czasu. Znając
panią Hertz, ‘’wypracowanie o właściwej długości’’ ma kilka zapisanych, małą
czcionką, stron.
- Mówisz serio? Co takiego zrobiła przykładna
Aelita, że tak podpadła naszej jakże uroczej profesorce? - chciała wiedzieć.
-
Długo by opowiadać. Co się stało, że nie ma Odda? On pierwszy zawsze był w
stołówce. – Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu, jednak nigdzie nie mogłam
zobaczyć czupryny Della Robbi. To naprawdę dziwne, tylko szczególne wydarzenie
może sprawić, że chłopak daruje sobie jedzenie.
- Nie
znasz Odda? Zaspał. – Wzruszył ramionami Ulrich. - Pół
nocy nie dawał mi zasnąć, bo pobrał sobie nową grę z neta. Przecież u niego to
normalne.
- Jim znów nie da mu spokoju, gdy nie pojawi się na wf-ie. Szkoda,
chciałam oddać mu moją porcję, nie jestem dziś głodna – powiedziałam,
spoglądając na talerz z jedzeniem, który po wejściu do stołówki wzięłam. Postanowiłam,
że będę dobrą koleżanką i zaniosę mu do pokoju pożywienie. Wiedziałam, że i tak
nic nie przełknę, a Odd będzie się cieszył.
- Od rana nic jadłaś, zasłabniesz – zapytał Jeremy, patrząc na mnie
dziwnie. – Weź chociaż rogalika, proszę. Ostatecznie zabrałam go z talerza, wstałam z krzesła i żegnając
się z przyjaciółmi, przy okazji biorąc porcję Odda od Rosy, wyszłam ze
stołówki. Udało mi się też przekabacić kilka croissantów, które z braku miejsca
włożyłam zawinięte w biały papier do kieszeni. Wzięłam tyle, bo wiem, że
chłopak jest jednym z najżarłoczniejszych ludzi na świecie, dlatego i tak
najprawdopodobniej będzie mu mało. Mimo że je wszystko, co popadnie, jest
bardzo chudy i nigdy tego nie zrozumiem.
Manewrując uzbrojona w dwa talerze z
obiadem i pieczywem po korytarzu między przechadzającymi się uczniami,
spieszącymi pewnie na obiad, i zbierając spojrzenia, dotarłam pod drzwi
do pokoju Ulricha i Della Robbi. Nie miałam wolnej ręki, więc poczęłam się
zastanawiać, jak by tu zapukać lub, co gorsza, otworzyć drzwi. Po chwili
namysłu przełożyłam talerz z lewej dłoni na prawie przedramię i zapukałam
lekko, cały czas patrząc na zdradliwie chwiejące się naczynie. Gdy nikt nie
otwierał, nacisnęłam wolną dłonią klamkę i popchnęłam
drzwi, nadal uważając na talerz. Ustąpiły i weszłam do pomieszczenia z dwoma
identycznymi łóżkami stojącymi naprzeciw siebie, jednym pustym, drugie
natomiast było zajęte nie przez kogoś innego, jak Odda i jego wiernego psa
Kiwiego. Ten ostatni od razu podniósł głowę i zaczął machać ogonem.
Położyłam górę jedzenia na biurku i odsłoniłam rolety, dzięki czemu światło
słoneczne padło na twarz chłopaka. Podeszłam do niego i lekko szturchnęłam, ten
jednak w odpowiedzi nakrył na głowę kołdrę.
- Odd,
wstawaj w tej chwili! Dość się należałeś, no, wypad. – Ściągnęłam z niego
okrycie i odsłoniłam nastolatka odzianego w czerwoną koszulkę i żółte spodenki
w małe pieski. Serio?
Mruknął
w odpowiedzi i przewrócił się na drugi bok. Postanowiłam użyć innej metody,
która zawsze, ale to zawsze, się sprawdza.
-
Jeżeli nie wstaniesz, to sama będę musiała zjeść to pyszne spaghetti Rosy. A
sam chyba wiesz, że masz czego żałować, co, Odd? – powiedziałam i usiadłam na
łóżku Ulricha.
Ten
jak na zawołanie zerwał się z łóżka i podbiegł do stołu, a jego pies podążył za
nim. Gdy ujrzał jedzenie, jego entuzjazm nieco zgasł.
- Ty
chyba sobie żartujesz! Tylko dwa talerze? Dlaczego tak mało?! – krzyknął i spojrzał na
mnie jak na wariatkę.
.
.